6.00 rano... zbieram się z łóżka, powieki ciężkie... siedziałem do późna, znowu spałem 3 godziny. Gdy człowiek jest zaspany to czasem traci kontakt z rzeczywistością i wykonuje wyuczone czynności machinalnie... tak było i tym razem, statyw, aparat, karta, pasta do zębów, szczoteczka, woda... baterie, zapasowe baterie... w ujemnych temperaturach może się okazać, że zabraknie prądu... wychodzę, zamykam drzwi, biegnę... czy na klucz zamknięte? wracam, zamknięte... i dalej biegiem. Niedługą chwilę później jestem przed bazyliką, otwieram drzwi, wspinam się na kręte schody, drzwi, klucz, kolejne milion schodów... sklepienia, dzwony, zegar i już, już u celu... podnoszę klapę na samym szczycie drabiny...
6.30 biją dzwony. BUUUUUUUUUUUUUUUM! BUUUUUUUUUM... Zawsze wiedzą kiedy bić... dokładnie wtedy kiedy człowiek jest w pół drogi, ani się schować, ani uszu czym zakryć.
Ok! jestem na górze, ręce kostnieją, wieje jak w kieleckim... w sumie nigdy nie byłem w kieleckim, ale tak mówią. Zimno w każdym razie, przeraźliwie zimno... rozkładam statyw, ustawiam aparat, sprawdzam wszystko dwa razy, naciągam mocniej czapkę, rękawiczki... czekam. To już szósty raz w tym tygodniu jestem tu o tej porze. Niestety nie ostatni chyba... Powinno robić się już jaśniej, z kilkudziesięciu metrów nad ziemią widać to lepiej, powinno lepiej być widać... znowu nic nie widać... wszystko zasnute chmurami, raczej słońce nie wyjrzy, trzeba jutro powtórzyć całą operację...
Jakieś kilka miesięcy wcześniej, kiedy byłem pierwszy raz na wieży bazyliki zwróciłem uwagę na balustrady ozdobione orłami i gryfami w mitrach książęcych. Pomyślałem sobie, że musiałyby wyglądać bajecznie na tle wschodzącego słońca. Niestety natrafić na idealne warunki pogodowe nie jest prostą sprawą. Idealne warunki trafiają się rzadko, czasem można czekać tygodniami na wschód słońca, który będzie dobrze wyglądał na zdjęciu. Poza tym sam wschód nie wystarczy, trzeba mieć jeszcze dobre miejsce, aby zbudować cały obraz i żeby nie był tylko zwykłym, kolejnym "pstrykiem". Przez ostatni rok widziałem takich wschodów może z pięć i ani razu nie miałem przy sobie aparatu, za szóstym razem byłem przygotowany, ale okazało się, że gorzej z miejscówką...
Chodziłem to tu, to tam i zawsze coś mi przeszkadzało, coś było nie tak. Wtedy przypomniałem sobie o pewnym idealnym miejscu, gdzie już raz byłem. Wieża bazyliki nadaje się do tego idealnie. Od tamtej pory myśl o własnym, oryginalnym, trzebnickim wschodzie słońca molestowała mój umysł nieprzerwanie... aż jakiś czas potem złożyło się szczęśliwie, że robiłem kilka zdjęć do przewodnika po Dużej Ścieżce Świętej Jadwigi i w związku z tym miałem wypożyczone na trochę klucze od wieży - grzechem byłoby tego faktu nie wykorzystać...
Pomysł był prosty: wejść na wieżę przed wschodem słońca, poczekać na wschód, zrobić zdjęcie i wrócić do domu... brzmi prosto, ale jak się domyślacie - nie jest. Wstawałem codziennie rano i biegłem na wieżę, wchodziłem na szczyt i czekałem około pół godziny na pierwsze oznaki wschodu na niebie i potem kolejną godzinę, aż tarcza słoneczna wyjdzie zza wzgórz. Niestety albo miałem pecha i nic nie wychodziło zza wzgórz bo chmury szczelnie zakrywały wszystkie wzgórza i słońce, albo nie było w ogóle chmur i efekt był kompletnie nieciekawy. Przychodziłem w to miejsce 12 dni z rzędu, a było to na początku grudnia i temperatura była bliska zeru, a wiatr, który wiał na górze sprawiał, że było jeszcze zimniej.
Dopiero za dwunastym razem udało mi się napotkać warunki, które nie były idealne, ale w zupełności mnie usatysfakcjonowały. Powstały wtedy dwa zdjęcia, jedno nazwałem „Golgota", a drugie „Mój wschód słońca". W pierwszym wykorzystałem wspomniany motyw mitry książęcej, która wyglądała jak Golgota właśnie... Natomiast drugie zdjęcie przedstawia wstające słońce, które przedziera się przez chmury i las bukowy w okolicy Raszowa.
W poście prezentuję oba zdjęcia plus kilka innych z tej sesji, mam do nich wielki sentyment i w związku z tym jakakolwiek ich ocena będzie bardzo subiektywna, mam jednak nadzieję, że nie będę jedynym, któremu się one podobają.
(tekst archiwalny)
oj... magiczna, poranna iluminacja...
OdpowiedzUsuńza dwunastym razem! gratuluję samozaparcia:)zdjęcia mają dużo uroku, udało Ci się uchwycić przepiękne odcienie porannego miękkiego światła. mnie niestety pozostaje fotografowanie zachodów słońca, bo rano zazwyczaj jestem nieprzytomna:)
OdpowiedzUsuń