piątek, 6 sierpnia 2010

Kocia Góra wieczorową porą...


Już dawno nie miałem okazji wybrać się na zwykłe, beztroskie fotografowanie, aż tu przy okazji spotkania w sprawach TMZT (Towarzystwa Miłośników Ziemi Trzebnickiej) podzieliłem się ze Zbyszkiem Miszewskim tą niepokojącą mnie myślą.  

Zbyszek to jest człowiek, na którego zawsze mogę liczyć, nie inaczej było i tym razem... mówi do mnie - "to co idziemy?" - "Idziemy" - odpowiedziałem. Poszliśmy... i już w połowie drogi koło bazyliki zaczęło padać, ale skoro podjęliśmy wysiłek wytoczenia się z domu, to nie ma już powrotu, twardo brniemy pod górę... 

Powiedziałem wtedy do mojego towarzysza - "oj chyba drugich takich szalonych, co w deszczu właziliby na Kocią Górę to chyba nie ma?". Chyba nie trudno się domyśleć, że byli (no może niekoniecznie w liczbie mnogiej)... bo przecież nie pisałbym o tym, gdyby nikt się nie znalazł. 

Na samym szczycie mignęła nam między drzewami żółta koszulka. Ciemno, wietrznie, pada. Nawet nie pada, deszcz chlasta po twarzy jak z niezakręconego prysznica, a tu jeszcze jakaś tajemnicza koszulka przemieszcza się dosyć żwawym "krokiem" w naszym kierunku, by po chwili spersonalizować się w Wojtka Kowalskiego. Okazało się, że musiał odrobić zaległy jogging i podobnie jak my, zaskoczony małą ulewą na szczycie postanowił nie zawracać.

Na szczęście padało przelotnie i tylko nad nami, więc jak tylko wiatr zawiał mocniej, to chmury rozpierzchły się dosyć szybko w różnych kierunkach. Zaczęło padać wszędzie dookoła, tylko nie tam gdzie byliśmy.

Jako że widok z Kociaka był jeszcze mocno nijaki, postanowiliśmy podejść sobie na drugą stronę wzgórza, tam skąd widać Sulisławice, niestety żeby było je widać, to trzeba się jednak trochę zagłębić w zboże. Na pytanie Zbyszka czy to miejsce na zdjęcia jest okej? - odpowiedziałem - "Jasne, że nie! Jak mogłeś nie zauważyć, że słupy wysokiego napięcia psują kadry. Aby coś z tego było trzeba wejść głębiej w pole." Chciałem jeszcze dodać, że po tym deszczu to taka wycieczka raczej średnio mądra lub wręcz niemądra w ogóle, jednak w tym czasie mój rozmówca był już w zbożu jakieś 10 metrów ode mnie.

Kochany Zbyszek, takiego aktu oddania sprawie właśnie mi brakowało. Teraz było już dla mnie oczywiste, że nikt w domu mi nie powie, że to ja namawiam ludzi do brodzenia w błocie dla swoich kilku pstryków. Gdybym miał coś z poety to pewnie bym jakimś rymem błysnął, a tak tylko powiem, że dzika radość ogarnęła mnie, bo zapowiadało się, że parę fajnych zdjęć do domu przyniosę. 

Mojego dobrego samopoczucia nie zmąciło to, że ścieżka, którą szliśmy wydawała się  rwącym strumieniem błotnej mazi, ani to, że moje sandały szybko zamieniły się w półbuty, a chwilę później w górskie trapery... błoto miałem wszędzie, do wysokości kolan. Wszędzie tam gdzie tylko mogło wpłynąć - wpłynęło! 

Po krótkim marszoślizgu byliśmy na miejscu. Na dole, na zachodzie Sulisławice, a na wschodzie kępa drzew na szczycie Kociaka. Wokół morze, morze kłosów, morze zboża i te fantastyczne burzowe chmury... aaach.

Pozostało tylko wyciągnąć aparat, rozłożyć statyw i fotografować. Poza panoramami naszych pięknych Kocich Gór nie mogło zabraknąć także nas. Matryca nie pękła i pięknie nas zdigitalizowała. Po jakichś dwudziestu minutach postanowiliśmy wracać na szczyt, aby na koniec "strzelić" jakąś panoramkę miasta. Na skraju pola okazało się, że tylko wydawało mi się, że ubłocony jestem do kolan. W rzeczywistości błoto miałem nawet na brodzie i pod pachami. Po krótkim wahaniu przeszliśmy trawersem przez wysoką trawę, aby chociaż część mazi od nas odpadła. Na wszelki wypadek postanowiłem do samego domu patrzeć w niebo, aby nie widzieć siebie ;)

Jak wspomniałem, na szczycie zrobiłem kilka zdjęć i przy bazylice jeszcze kilka. Do domu zakradłem się po cichu i rano szybko i cicho wyszedłem do pracy... 

Bardzo chciałem podziękować Prezesowi za motywację i towarzystwo, gdyby nie on, nie byłoby zdjęć i sprzątania w domu. Poniżej przedstawiam kilka co bardziej udanych (moim zdaniem) zdjęć z tej wyprawy. Pozostaje mi mieć nadzieję, że było warto.

3 komentarze:

  1. ostatnie foto po prostu WYMIATA!!!!!
    ps. witaj po wakacjach :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo mi się podoba ta relacja a szczególnie opis transformacji butów;)! podziwiam samozaparcie, mnie zazwyczaj deszcz odstrasza. po zdjęciach widać, że było warto! niesamowite barwy wydobyłeś z tego zboża.

    OdpowiedzUsuń